piątek, 21 listopada 2014
Drugie szczęście- Rozdział 14
Rozdział 14
Wróciłem!
Zegar wybił 17.00. Na ulicach zaczęło robić się pusto, gdyż z każdym dniem coraz prędzej było ciemno. Wielkimi krokami nadchodził zimny listopad. Ludzie wyciągali ze starych szaf grube, ciepłe ubrania. Powoli można było widzieć w mieście małe puchate kulki, którymi były dzieci owinięte z każdej strony szalikiem, przez swoich kochających rodziców. Wszystko to dla ich dobra, ponieważ w dzień faktycznie było coraz zimniej, a wiatr szukał każdej drogi, każdej luki, aby wedrzeć się pod ubranie i przeszyć dreszczem jakiegoś bezbronnego osobnika. Tego dnia w mieście był duży ruch.
Gdyby nie sprawa z psem możliwe, że pani Gerber miałaby duży przychód. Ta jednak nie miała Jam za złe, że na jakiś czas zmuszona była zamknąć kwiaciarnię. Aby zrewanżować jakoś stracony czas postanowiła, że dzisiaj zamknie dopiero o 20. Klientów było niesamowicie dużo.
- Poproszę te różowe- mówił jeden z nich.
- Dla mnie te fioletowe- krzyczał z tyłu inny mężczyzna, który bał się, że może dla niego zabraknąć.
Wśród chętnych na kwiaty znalazła się również kobieta. Była to szczupła, wysoka blondynka o niebieskich oczach.
- Dzień dobry, ja poproszę duży bukiet z czerwonych różyczek.- odezwała się gdy przyszła jej kolej.
- A na jaką ma być okazję?
- W sumie to nie ma okazji. To dla mojego przyjaciela. Wie pani, kiedy u niego byłam, zauważyłam, że ma mało kwiatów. Dom bez kwiatów to nie dom, tak więc obiecałam mu, że następnym razem mu je kupię.
- Rozumiem. Już się robi.
Gerber zaczęła dobierać kwiaty, wyciągnęła prawie cały wazon. Po chwili zadzwonił jej telefon. To był Paul. Rozmawiając z mężczyzną kontynuowała pracę.
- Tak, słucham Cię Paul?
- Dzień dobry, czy miała pani już okazję rozmawiać z Jam?
- Niestety nie, ale postaram się zrobić to jak najszybciej. A cóż ty taki niecierpliwy kochanieńki? Jak kocha to się zgodzi.- zaśmiała się.
- Jak kocha...Ale do rzeczy. To nawet dobrze się składa, że nie rozmawiałyście, bo postanowiłem sam ją o to zapytać. Ale bez pani pomocy się nie obędzie.
- I to mi się podoba, w końcu jesteś facetem. Wal, co mam zrobić?- pani Gerber powiedziała to takim tonem, że klienci zaczęli się podśmiewać, a stało ich jeszcze z 5-ciu oprócz szanownej blondynki. Po chwili dodała:- a państwo z czego się śmieją? Nie mówię po polsku czy co?
- Słucham?- odezwał się głos w słuchawce.
- Nie, nic kochaniutki, w czym mogę pomóc?- rzuciła wzrokiem na klientów akcentując tę wypowiedź.
- Potrzebuję kwiaty. Dużo kwiatów. Ma pani jeszcze jakieś na stanie?
- Ciężko będzie. Klientów dużo, ale zobaczę co da się zrobić, chwila- Gerber odłożyła słuchawkę i poszła na zaplecze zobaczyć ile kwiatów zostało.Było ich sporo.Najmniej było róż-2 wazony- ale to nic, w porównaniu do tego ile było tulipanów.-Cóż, nie mogę Ci dać tulipanów- mruknęła pod nosem. Wiedziała, że Paul jest na nie uczulony. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji odstawiła na bok róże i przyniosła ze sklepu te, które stały na wystawie. Kiedy to zrobiła dwóch klientów wyszło. Wzięła telefon, wróciła na zaplecze i kontynuowała rozmowę:
- Słuchaj Paul, udało mi się zebrać dwa wypchane po brzegi wazony czerwonych, różowych i fioletowych róż.
- Kurczę, myślałem, że będzie trochę więcej, ale skoro to wszystko to biorę. Niech mi pani podliczy ile to wyjdzie.
- Złotko, nie marudź, nie marudź...zaraz...zacięła się kobieta.
- Tak?
- Chyba mam pomysł- znów odłożyła słuchawkę
- Halo? Jest tam pani?- słychać było głuchy głos w słuchawce.
Tymczasem Gerber wróciła do sklepu:
- Przepraszam panią, ale te róże jednak nie są na sprzedaż, sytuacja awaryjna, czy nie będą pani odpowiadały tulipany?
- Jak to? Dobrze, skoro nie sprzeda mi pani tych róż, to wezmę tulipany, ale opuści pani cenę o połowę.
- Żartuje sobie panienka? Ja z tego żyję.
- Nie żartuję, biorę cały wazon po 2 zł a sztukę.
- A niech będzie, robię to dla kogoś potrzebującego, a pani niech idzie skąd przyszła- zaśmiała się Gerber.
Blondynka strzeliła tylko po kryjomu jakąś minkę, zabrała tulipany, lecz zanim wyszła rzuciła:
- sama sobie ułożę w piękny bukiet!
Starsza pani nie mogła uwierzyć w bezczelność młodych ludzi. Po chwili jednak ocknęła się i pobiegła do telefonu.
- Złotko, mam jeszcze jeden wazon.
- Naprawdę? Jak udało się to pani zrobić?
- Nie pytaj, a teraz masz 5 minut, żeby po nie przyjechać. Wiesz o której Jam wraca do domu?
- O 19, bo Liv wyjechała na weekend z tym Harrym co go poznała.
- A no dobrze, to powodzenia dziecko.
- Nie dziękuję. Do zobaczenia!
Po niecałych 10-ciu minutach Paul przyjechał do kwiaciarni.
- Jeszcze raz dziękuję! Lecę, zrobię jej niespodziankę przed drzwiami.
- Dlaczego przed drzwiami?- spytała
- A jak inaczej? Przecież nie mam kluczy.
Gerber mimo, że je miała nie odzywała się, gdyż mogłaby pogrążyć nie tylko Jam, ale również siebie, gdyby wpadła z tym listem.
Bez słów pożegnali się.
Tymczasem Jam skończyła pracę. Wyszła z przychodni i ruszyła w stronę domu. Godzina 19, a ludzie jakby zapadli się pod ziemię. Naprawdę można było się przestraszyć idąc samemu pustymi ulicami. Przechodząc obok domu Harrego kolejny raz zwróciła uwagę na to, że jest on pusty. Nie wiedziała, gdzie może podziewać się jej przyjaciel. Właśnie! Dlaczego, tak długo do siebie się nie odzywają ? Rozmyślania przerwał kolejny dom. Tym razem był to dom Paul'a. Ten również stał pusty.
- Jejku, co z tymi ludźmi dzisiaj..- mruknęła sama do siebie.
Zbliżając się ku domowi sięgnęła ręką do torebki w poszukiwaniu kluczy. Kiedy podniosła głowę, aby sprawdzić, czy przypadkiem na coś nie wpadnie jej oczom ukazał się on- Harry.
- Co ty tu robisz? Matko, jak ja się cieszę, że Cię widzę!- rzuciła mu się na szyję.
- Wróciłem.- uśmiechnął się i z całych sił przytulił swoją przyjaciółkę.
- Gdzie byłeś?- zapytała, gdy tylko się rozłączyli.
- Wyjechałem z Liv- tą, o której Ci opowiadałem. Muszę przyznać, że fajna z niej dziewczyna i coraz bardziej się do niej przekonuję.
- Uuu.. Ktoś tu się zakochał?
- No może jeszcze nie zakochał, ale kto wie co to będzie..
- Okej nie stójmy na tym zimnie, wpadniesz do mnie na kawę?
- Z chęcią.
Para skierowała się w stronę oddalonego w ciemności białego budynku.
Kiedy doszli na miejsce, ujrzeli ogromną ilość róż leżących na wejściu i zagradzających dojście do drzwi.
Jam spojrzała na Harrego, a potem z powrotem na tę piękną scenerię. W jej głowie zaczęły kłębić się myśli.
Dzisiaj kończę w takim momencie :) Liczę na komentarze i przepraszam, że tak późno, ale wróciłam niedawno ze szkoły :*** Dodaję teraz, a wszelkie błędy obiecuję poprawić :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Super blog :)
OdpowiedzUsuńobserwuje.
http://ichwiktoria.blogspot.com/
Dziękuję :*
UsuńOjej ciekawy rozdział, jak to się stało, ze wczoraj nie zauważyłam, ze go dodałaś. Pani Gerber jest swietna, naprawdę ja lubie, może dlatego, ze przeoadam za kwiatkami. Storczki to moja milosc, mam ich caly parapet :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na nowy rozdział, będę wdzięczna za odwiedziny :**
http://nim-ci-zaufam.blogspot.com/
Fajnie, że Ci się podoba.
UsuńNie mogłam doczekać się Twojego rozdziału, pędzę czytać :**