wtorek, 4 sierpnia 2015

Drugie szczęście- Rozdział 21

Rozdział 21

To Wy planujecie ślub?



- Dzień doobry!- Jam cała w skowronkach szła w stronę swojego gabinetu, witając się z pielęgniarkami siedzącymi na recepcji. Nigdy nie narzekała na złe kontakty z innymi ludźmi. Wszyscy ją lubili, cenili oraz uważali za bardzo inteligentną i skromną osobę. No poza jednym wyjątkiem za czasów szkolnych, kiedy to Jam zawracała w głowie prawie wszystkim facetom. Oczywiście nie tylko w liceum, ale również na studiach. To był właśnie ten czas, w którym nie mogła znaleźć prawdziwej przyjaciółki. A gdzie tam mowa o przyjaciółkach...nie mogła znaleźć nawet jednej porządnej koleżanki. Wszystkie odwracały się od niej, bo faceci, o których marzyły nie byli nimi zainteresowani. Zawsze tylko Jam i Jam.... A co ona na to? Nic!
Dokładnie nic. Nie odpowiadała na zaloty mężczyzn, będących obiektami westchnień innych dziewczyn, lecz one tego nie zauważały. Nienawidziły Jam za to, że po prostu jest. Niezależnie od tego co by nie robiła, nie znalazła bratniej duszy. Mimo to,  zawsze była lojalna. Pewnie też z tego powodu był sama aż do momentu, w którym poznała Paul'a. Oczywiście po drodze pojawił się również Harry, ale to tylko w roli najlepszego kumpla. Jednak czy przyjaźń łącząca kobietę i mężczyznę może pozostać tylko przyjaźnią? 
Pielęgniarki miały dobry humor.
- A dzień dobry pani doktor. Pacjenci już czekają, przyszli też Ci wczorajsi, więc dyrektor powiedział, że dzisiaj musi pani przyjąć wszystkich.
- Nie ma sprawy.- niczego nieświadoma ruszyła w stronę swojego gabinetu, lecz gdy ujrzała ludzi siedzących w poczekalni pomyślała, że to tylko zły sen, z którego nie można się wybudzić. Miała jednak nadzieję, że zaraz się skończy.Ale nic. Ludzi z dziećmi było naprawdę bardzo dużo, brakowało już krzesełek dla pacjentów czekających do innych lekarzy.
,,No to sobie narobiłam..."-pomyślała, po czym witając się z pacjentami weszła do gabinetu i niczym struś pędziwiatr wskoczyła w biały fartuszek zapraszając pierwszego oczekującego.
********************************************************************************
- Dziękuję. To wszystko? Same rachunki.. Co z tym światem się dzieje, wszędzie tylko pieniądze i pieniądze...
- Tak Panie Harry, ma Pan rację. Jako listonosz nierzadko roznoszę spore pieniądze, a sam dostaję marną pensyjkę. Weź się jeszcze za to utrzymaj...Trójka dzieci i żona.
Harry zaśmiał się.
- Co prawda nie mam żony, ani dzieci, ale ma pan rację z opowiadań znajomych żonę utrzymuję się najciężej..- obaj się roześmiali.
- Jeszcze Pan kiedyś zobaczy co to znaczy mieć rodzinę. A tymczasem pędzę do sąsiadów, bo nigdy tej torby papierków nie rozniosę. Do zobaczenia!- podał Harremu rękę i odszedł.
- Do zobaczenia!- krzyknął za nim.
Rozmowa z listonoszem dała mężczyźnie do myślenia. Mimo, że wiedział, iż rodzina to prawdziwy obowiązek, to on sam niczego innego na świecie nie pragnął bardziej, jak ją po prostu założyć. Śmieszne? Wcale. Miał już te swoje 27 lat, a kalkulator biologiczny tykał, dając do zrozumienia, że już czas. Był tylko jeden malutki problem....ik. Do tej pory na jego drodze nie stanęła ta jedyna. Za to wiele razy zdarzało mu się mieć złamane serce. Nie łamać serca! To jemu je łamano! Był on po prostu zbyt dobry, kochający, uczuciowy i WIERNY! Zawsze do samego końca związku. Jego zdaniem, skoro jesteś z kimś w związku, to znaczy, że pragniesz tej osoby. Tej i żadnej innej. 
Usiadł więc w tym samym miejscu, co ostatnio i wkuł wzrok w przechodniów, a że pora była taka, że masa ludzi mijała się na wąskich chodnikach, nie nudziło mu się i miał czas na zebranie myśli. Nagle jednak zadzwonił, a medytacje przerwano. Nie patrząc na wyświetlacz odebrał, lecz wzrok nadal bujał w obłokach.
- Halo?
- Harry, jesteś w domu?
- Tak, a kto mówi?
- Czyli już nawet mój numer usunąłeś z kontaktów?- mówił damski głos.
- Liv posłuchaj, ja nie mam ochoty znów się kłócić. Potrzebuję czasu, żeby to wszystko ogarnąć, jakoś poukładać...- nie skończył, bo damski głos przerwał mu.
- Halo, halo? Jaka Liv? Ziemia do Harrego, Harry do JAM!- swoje imię kobieta wręcz wykrzyknęła, a zaraz po tym wybuchła śmiechem.
- Jam? O matko, przepraszam, nie spojrzałem kto dzwoni.
- Widzę, że sytuacja z Liv trochę się skomplikowała?
- Trochę tak, ale nie mówmy o tym. Co u ciebie?
- Dzwonię, żeby zapytać, czy nie miałbyś ochoty na jakąś kawkę?
- Pewnie, wpadaj.
- Właśnie sęk w tym, że dzisiaj mam milion pięćset sto dziewięćset pacjentów i jestem uwięziona w przychodni. Mam godzinkę odpoczynku, bo dyrektor kazał mi przyjąć wczorajszych pacjentów, dzisiejszych i na dodatek jestem zmuszona do wzięcia dyżuru za Twoją księżniczkę Liv...
- I twoją przyszłą szwagierkę..dopowiedział..
- Oby nie... To jak przyjedziesz? Pogadamy sobie. Że co? To wy planujecie ślub?
- Dobra, będę za 5 minutek. Sam już nie wiem. Zaraz pogadamy.
- Okej, zabieram się za parzenie kawy.
Jam włączyła wodę i ni stąd ni z owąd pomyślała o Pani Gerber. Dawno z nią nie rozmawiała(Przynajmniej dla niej).
Ponownie sięgnęła po telefon. Po trzykrotnym usłyszeniu sygnału kobieta odebrała.
- Taaak?
- O nie, obudziłam panią?
- Złotko, o 12.46? Może i jestem już stara, ale nie przesypiam całego dnia. Jestem już w kwiaciarni. Co tak się nie odzywałaś? 
- A bo wie Pani...przeprowadzka, mieszkanie z Paul'em i Julcią... Teraz to nie tak hop hop...Dziecko to jest obowiązek. Bardzo podziwiam Paul'a, że dawał sobie z tym wszystkim radę. Jak ja jej robię śniadanko, to marudzi, że tego nie, tamtego nie... nie wiem już co jej dawać do jedzenia, niedługo w jakąś dobrą psią karmę zainwestuję.- roześmiała się.- a właśnie, Bobik. Ciekawe jak tam Ann sobie z nim radzi.... Muszę ją zaprosić, przecież trzeba w końcu przedstawić jej Paul'a...
- Masz rację kochanieńka... A jak sprawy z Łucją? Pojawiała się na horyzoncie?
- Była wczoraj. Przyniosła tulipany.- W słuchawce dało się usłyszeć stłumiony śmiech starszej pani.
- Śmieje się pani?
- Noooo-przez śmiech ciężko jej było cokolwiek z siebie wydusić.- Nie da się śmiać, wiesz jak ją wyrolowałam na tych tulipanach? Już długo do mnie nie przyjdzie...
- Och, pani Gerber... jest pani taka kochana, inteligentna i pomocna! Muszę kończyć, bo zaraz będzie Harry.
- Harry? A ty nie z Paul'em jesteś?- dalej się śmiała.
- Tak, tak, ale przerwa w pracy z przyjacielem, to chyba nic złego?
- Ależ nie, nie, dobrze to kończmy, uważaj tylko na Łucję i do usłyszenia! 
- Do usłyszenia!

Lampka elektrycznego czajnika zgasła. Mozolnym ruchem Jam zalała kawę, postawiła kubki na biurku i sięgnęła do szuflady po jakieś łakocie. Od zawsze uwielbiała słodycze. W dzieciństwie nawet potrafiła zjeść dwie tabliczki czekolady na raz, do tego chipsy, cukiereczki, ciasteczka, a popijała niczym innym jak colą. Całe szczęście te czasy minęły, bo inaczej wyglądałaby dzisiaj jak kulka. Nadal nie odmawia sobie ulubionych smakołyków, ale wszystko w określonej ilości. Będąc lekarzem posiada wszystkie informacje dotyczące tego jak organizm reaguje chociażby na ten cały LDL.
Gdy wszystko było już gotowe, do gabinetu wszedł Harry. Oczywiście bez  pukania, bo po co pukać do przyjaciółki?
- Cześć lekareczko, co słychać? Cieszę się, że zadzwoniłaś, potrzebuję z Tobą porozmawiać.- mówił jednocześnie witając Jam.
- Lekareczko, lekareczko... Ja też się cieszę z naszego spotkania. Tak sobie siedziałam i myślałam, że jak mam się nudzić całą godzinę, to zadzwonię do ciebie. No to jak? Konflikt z Liv?- zmrużyła oczy, jakby chcąc podkreślić, że jest pewna tego co mówi.- A właściwie, to wiesz czemu nie ma jej dzisiaj w pracy? Siedzę w przychodni do samego wieczora.
- Nie powiem Ci czemu jej nie ma, bo od wczoraj jakoś nam się nie kleją te rozmowy. Wyobraź sobie, że Liv chciała przedstawić mnie swoim rodzicom. Nie wiedziałem jak jej to powiedzieć, że nie jestem pewien czy to już czas. Przecież jesteśmy razem od niedawna. A ona...- nie dokończył, bo zrobiła to za niego Jam.
- Zrozumiała, że nie chcesz ich poznać, czyli też, że nie jesteś przekonany do tego związku, mam rację?
- Z przykrością, ale muszę się z Tobą zgodzić.- zrobił bezcenną smutną minę, na którą Jam automatycznie zareagowała śmiechem.
- Z przykrością? Och ty łobuzie, przecież ja zawsze mam rację!- rzuciła w niego cukierkiem, po czym wzięła łyk kawy. Niestety nieudany, ponieważ oparzyła sobie język.- Ałłła... widzisz co narobiłeś?- mimo bólu dalej się śmiała.
- Masz za swoje hahah.- odrzucił cukierka na biurko.
- A wracając do sprawy....powiedz, czy ty jesteś pewny tego związku, czy nie?
- Mam pewne obawy, że to nie ta jedyna, ale mam już swoje 27 lat i chyba czas na rodzinę. Wcale nie mówię, że jej nie kocham, bo kocham, ale wiesz...trzeba myśleć o przyszłości, a tu zaczynają się schody....
- Yhy..rozumiem..Co chcesz zrobić?- kolejny łyk kawy, jednak tym razem już osrożniejszy.
Harry spojrzał na nią tym swoim zjawiskowym mocno brązowym spojrzeniem i uśmiechnął się tak, że światło dzienne ujrzały dwa dołeczki na jego policzkach. Uśmiech ten jednak szybko zginął, a na twarzy zaczęła malować się powaga. W końcu jednak wziął głęboki oddech, usiadł prosto na krześle i sięgnął prawą dłonią do wewnętrznej kieszeni marynarki. Nie szukał długo, bo po sekundzie położył na biurku malutkie czerwone pudełeczko obite miłym w dotyku materiałem. 
Oczy Jam omal nie wypadły z orbit, a kawa z jej ust powędrowała prosto na biały fartuch.
*******************************************************************************
- Mamo, on nie zdecydował się jeszcze na to  żeby Was poznać. Mam nadzieję, że wszystko sobie poukłada w głowie.....co? Nie, nie pokłóciliśmy się...znaczy, tak trochę, ale spokojnie wszystko wróci do normy. Harry to wspaniały facet i myślę, że lepszego nigdzie nie ma. Yhy...Tak, kocham go i muszę mu dać czas na wszystko. Trochę za szybko wypaliłam z tym  rodzinnym obiadem. Dlaczego to ja Cię posłuchałam..sama nie wiem...no dobrze już dobrze, skończmy ten temat, muszę kończyć, zadzwonię później, paaa.- Liv usiadła na krześle barowym i oparła łokcie o blat.
- Dlaczego Bóg mi Cię zesłał kochany? Obiecuję, że już nigdy nie narzucę Ci jakichś głupich rozmów z rodzicami. Sam zdecydujesz, czy jesteś gotów.- mówiła sama do siebie i piła kolejną szklankę whisky.- a ja tymczasem pójdę spać..bee-dokuczała jej czkawka. Jak dobrze, że nie poszłam do przychodni, niech ta cała ..bee.. Jam sobie radzi.- po tych słowach nie minęły 2 minuty, jak zapadła w głęboki sen.
Jak to się stało, że jej stosunek  do Jam tak nagle zmienił się na gorszy? Pewnie z powodu Harrego, a może i nawet Paul'a? Samotna siostra nie chce stracić brata.... Któż to wie/.?.....

UWAGA!  
Kochani, dodaję kolejną część i mam skrytą nadzieję, że przypadła Wam do gustu. 
PS. Mam pomysł na coś nowego! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz